7/23/2008

Marsz, marsz tatarski...


Tego filmu w polskich kinach nie było. Przemknął tylko niczym meteor na festiwalu Era Nowe Horyzonty w 2007 roku a niedawno miał swoją premierę na DVD. „Nomad” (2004) to w odróżnieniu od słynnego „Borata” prawdziwy film rodem z Kazachstanu. Utrzymana w poważnej tonacji eposu narodowego opowieść traktuje o początkach państwa i kształtowaniu się tożsamości etnicznej Kazachstanu. Do wyprodukowania tego filmu zatrudniono międzynarodową ekipę specjalistów, uznanych aktorów amerykańskiego kina akcji Jasona Scotta Lee i Marca Dacascosa oraz… Milosa Formana jako producenta!

Rzecz dzieje się w XVIII wieku, gdy koczownicze plemiona mówiące językami kipczackimi, zamieszkujące obszar dzisiejszego Kazachstanu opierały się agresywnym dążeniom mongolskich plemion, zwanych Dżungarami. Przepowiednia kazała wtedy chanowi Mongołów zabić syna kazachskiego sułtana, następcę tronu. Dziecko, które w przyszłości ma zjednoczyć skłócone plemiona Kazachów i odeprzeć najeźdźców zostaje uratowane przez tajemniczego mędrca – żołnierza (Scott Lee). Treść przepowiedni poznajemy już na początku filmu i potem, w zasadzie spokojnie, możemy oglądać jej ziszczenie. W trakcie ginie okrutny sługa mongolskiego chana (Dacascos).

Główne role powierzono aktorom o wyglądzie europejsko-południowym, obcym jak na Kazachstan. Patrząc na Kuno Beckera i Jaya Hernandeza trudno doszukać się w nich podobieństwa do kanonu urody azjatyckiej, który w roku 1660 sformułował inżynier Wilhelm Beauplan w słynnym dziele „Opisanie Ukrainy” –

„[…] Nie są oni wysocy, a najwyżsi z nich nie przerastają naszych średnich. Ludzie to raczej małej anieżeli znacznej postury. Są krępi, lecz o dużych członkach i wysokich a szerokich brzuchach. Mają potężne barki, krótkie szyje, duże głowy z niemal okrągłą twarzą, szerokie czoło, mało rozchylone, ale za to bardzo czarne i dość podłużne oczy, krótki nos, dość małe usta, zęby bieli kości słoniowej, cere śniadą, włosy bardzo czarne, a twarde jak końskie włosie.”[1]


Pomijając ten jednak skromny defekt, film sprawia wrażenie, jakby przekazywał prawdziwy pod wieloma względami obraz ówczesnej historii. To nie tylko zasługa pięknych kostiumów i scenografii, ale także efekt ścieżki dźwiękowej w języku kazachskim, którego oryginalne brzmienie fascynuje przez prawie dwie godziny.

Film miał powtórzyć sukces słynnych poprzedników tego gatunku, takich jak „Braveheart”, ale w zasadzie nawet nie wyszedł z niszy. W Polsce nikt go nie zauważył, bo rzecz pokazano tylko na festiwalu Era Nowe Horyzonty. W Ameryce rozmach produkcji zrobił wrażenie, ale recenzenci okpili wysiłki twórców filmu, nie doceniając praktycznie niczego[2]. Rozmiar kasowej porażki również był spory. Film kosztował około 40 milionów dolarów. Na rynku amerykańskim zarobił jednak tylko… 70 tysięcy[3]. W zasadzie trudno nawet o bardziej wyrazistą definicję klapy.

Klęskę można tłumaczyć na parę sposobów. Zacznijmy od tego, że w filmie nie ma żadnej postaci, która dla widza mogłaby być reprezentantem zachodniego świata czyli samego oglądającego. Zdarzały się co prawda produkcje, które miały ten sam brak a jednak odnosiły sukces, ale one z kolei wszystkie albo uwodziły niezwykłym estetycznym stylem opowieści, jak „Przyczajony tygrys, ukryty smok”(2000), albo rewolucjonizowały kino akcji nowymi pomysłami, jak było w przypadku serii filmów z Brucem Lee w roli głównej. Kolejnym problemem jest także to, że tylko wyrobieni odbiorcy dostrzegą uzasadnienie dla absolutnej przewidywalności rozwoju akcji. Oczywiście w większości filmów tego typu łatwo domyślić się, że w finałowej walce wygra ten dobry a nie ten zły, ale rzadko przydarza się, aby całe napięcie zostało rozładowane na samym wstępie; w tym wypadku przez nieomylnego mędrca (Jason Scott Lee), który prorokuje Mongołom klęskę a Kazachom wiktorię.
Wracając zaś dla uzasadnienia tego braku suspensu, problem zawiera się w pytaniu – czy gdyby ekranizowano opowieść o bitwie pod Cedynią, to obawialibyśmy się o zwycięstwo bohaterskich Polan pod przywództwem Mieszka i jego brata Czcibora?
Epos narodowy ma być opowieścią o szlachetnej odwadze, nie zaś z zaskoczenia chwytać za gardło.

Wreszcie też przyczyną oziębłości widowni może być też sceneria opowieści, czyli Kazachstan i jego mieszkańcy. Mimo, że jest przecież gdzieś w Azji, to nie zaludniają go przecież świetnie znani mnisi uprawiający kung-fu lub wojownicy z długimi mieczami w stylu samurajskim, ale koczownicy mieszkający w jurtach i po mistrzowsku posługujący się łukiem, szablą oraz koniem. Jak łatwo zgadnąć, w krajach gdzie sylwetka jeźdźca na koniu z szablą budzi skojarzenia miłe sercu, film pewnie przyjęty zostałby z większym entuzjazmem. I z tego powodu Polska staje tu w jednym szeregu nie tylko z Węgrami, ale też Turcją, Kirgistanem, Mongolią, Uzbekistanem, Afganistanem czy wszystkimi krajami Kaukazu.

Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że z dalekim Kazachstanem łączy nas tylko szabla i koń. Udokumentowane związki wojenno-polityczne sięgają co najmniej roku 1241, gdy z dalekich stepów tamtego rejonu przybyła do nas orda Batu-chana, zwana także Złotą Ordą lub Ordą Kipczacką i pod Legnicą rozgromiła polskie rycerstwo Henryka Pobożnego. Przez kolejne 400 lat potomkowie Złotej Ordy założonej przez Czyngis-chana gnębili Litwę, Ukrainę a czasem nawet wschodnie dzielnice Rzeczpospolitej. A gdy impet tatarski zaczął słabnąć, niepokój i fascynację polskiej szlachty budziło już Imperium Ottomanów, którego władcy posługiwali się podobnym językiem, co Kipczacy z rejonu dzisiejszego Kazachstanu.

Na marginesie, jak przypuszcza się słowa „Kozak” i „Kazach” mają tę samą etymologię[4]. Przytacza ją Maria Janion w książce „Niesamowita słowiańszczyzna” informując, że w języku tureckim qazaq znaczy „wolny człowiek”[5]. Nie jest to wcale koniec zapożyczeń w polszczyźnie z tureckiego. Słownik Języka polskiego PWN (http://sjp.pwn.pl/) podaje, że pochodzenia tureckiego są następujące słowa: arbuz, kawon, bachmat, bakalie, burka, buzdygan, chałwa, cybuch, czaprak, czambuł, dywan, jogurt, jasyr, jarmułka, kaftan, kawior, kołpak, kołczan, kurdesz, makata, ogier, surma, tabun, turban, tytoń, wataha. Jak widać, słownictwo dotyczące broni, ubioru, jedzenia i zwierząt a zwłaszcza koni.
Polska szlachta bardzo lubiła orientalną modę i wszelkie nowinki z dalszego Wschodu. We wspomnianej „Niesamowitej słowiańszczyźnie” Janion cytuje także historyka Neala Aschersona, który przypomniał, że w trakcie bitwy pod Wiedniem polskie oddziały tak dalece przypominały Turków, iż musiały nosić słomiane grzebienie by obrońcy miasta i ich nie ostrzeliwali[6]. Pomijając fakt bezpośredniego inspirowania się kulturą turecką, wpływ Imperium Ottomańskiego na kulturę Rzeczpospolitej Obojga Narodów można porównać do swoistego pasa transmisyjnego lub mostu, którymi przychodziły elementy kultur nie raz bardzo odległych.

Przykładem niech będą słowa pochodzenia arabskiego „bakalie” i „mohorycz”. To drugie pojawia się w interesującym fragmencie książki J.I.Kraszewskiego „Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy”, zatwierdzonej do druku przez carską cenzurę w roku 1839. Kraszewski tak opisuje jarmark na Polesiu:

„Liczne wozy ściskają się jedne koło drugich, a te, jak łatwo się domyśleć, stają się ogniskiem jarmarku, mianowicie przy karczmie, gdzie pożądany spija się mohorycz. Mohorycz jest to gdzieindziej zwany borysz, dodatek do ceny towaru, poczastka, bez której wieśniak nie przeda nigdy, a gdy kupujący odmówi, targ nawet zrywa.”[7]


W przypisach czytamy, że mohorycz z arabskiego znaczy „[…] dosłownie: wydatki, koszta; borysz (tatarskie) – poczęstunek; […] Mohoryczyć – oznacza „marudzić”, nie tylko jednak przy kupnie lecz także przy pierwszym przyjściu z wódką kawalera do domu, gdzie jest panna na wydaniu.” Ze słowami szły więc nie tylko stroje i praktyczna broń, ale i obyczaje.
Może właśnie dlatego Polak oglądając film „Nomad” nie ma wrażenia zupełnej obcości kultury kazachskiej a od razu nasuwają się skojarzenia tekstem, który masowemu polskiemu czytelnikowi od przeszło stulecia zapoznaje liczne elementy kultury Dalekiego Wschodu – mowa o Trylogii Sienkiewicza. Płonące sioła, chmary jeźdźców z szablami, czy nawet skośnoocy napastnicy o mongolskim wyglądzie, wydają się dziwnie znajomi w kontekście choćby „Pana Wołodyjowskiego” czy Tatarów Akbah-Ułana. Tym bardziej, że jednym z najsilniejszych symboli polskiej tradycji jest właśnie jeździec z szablą, zwany z tatarska „ułanem”.

Słowo to oznacza „rycerza” i dziwnym zrządzeniem losu ta formacja wojskowa nawiązująca nie tylko nazwą do tatarskich tradycji jeździeckich, stała się bodaj najsilniejszym znakiem polskości. Co więcej, rogatywka, która dziś wydaje się typowo polskim nakryciem głowy bywała i bywa spotykana u wielu ludów Azji. Choć nie ma pewności co do jej pochodzenia (a koniecznie trzeba też pamiętać o poprzedniczce rogatywki, czyli konfederatce), to biorąc pod uwagę fakt, ze pierwotnie słowem „ułan” były nazywane tatarskie pułki litewskie, wszystko prowadzi znów pod ten sam adres.

Nie tylko jednak tradycje polskiego oręża mają korzenie gdzieś w dalekich tureckich krainach, stepach nadwołżańskich czy nawet kipczackich. Żupan, delia a nawet słynne pasy słuckie – te wszystkie elementy wyglądu tradycyjnego sarmaty pochodzą z kultury arabskiej albo zapożyczone zostały od ludów zamieszkujących Turcję. Uderzające jest też podobieństwo fryzur czy zarostu między polską szlachtą a dobrze urodzonymi urzędnikami tureckimi XVII wieku. Wystarczy tylko zerknąć na sztych prezentujący oblicze tureckiego posła do Szwecji, by dostrzec wyraźne podobieństwo do portretów naszej szlachty[8].

Wróćmy jednak do relacji stricte polsko-kazachskich. Arcyciekawy tekst Zdzisława Nowickiego zamieściło jakiś czas temu wydawane przez oo.Dominikanów pismo „W drodze”[9]. Autor, były ambasador Polski m.in. w Kazachstanie właśnie, na samym już początku przypomina o istnieniu ludu zwanego Kumanami. Mieszkańcy współczesnego Kazachstanu uważają ich za swoich przodków; w Europie znani byli także jako Połowcy, najeżdżając wschodnią i południową część kontynentu. Śladem ich obecności na ziemiach polskich jest nazwa Komańcza a w roku 1099 odegrali ważną rolę w bitwie nad Wiarem, niedaleko Przemyśla.
Tuż za granicą ukraińską, w nieodległym Lwowie także można natomiast odnaleźć cenne i rzadkie zabytki języka kipczackiego. Stało się tak za sprawą mniejszości Ormiano-Kipczackiej. Nie ma jasności co do jej pochodzenia. Ormianie twierdzą, że to po prostu ich sturczeni współobywatele. Natomiast Kazachowie uważają ich za swoich przodków, ale wyznania chrześcijańskiego, które na tereny stepów tego rejonu zawsze nieśli Ormianie. W każdym razie mniejszość owa posługiwała się językiem kipczackim – z rodziny języków tureckich, a ponieważ mogła na terenach Rzplitej cieszyć się swobodą własnych praw oraz tworzyć swój kodeks, w ten sposób w XVI wieku we Lwowie powstały zachowane do dziś dokumenty w tym języku.

Wraz przesunięciem Polski na Zachód oraz wyniszczeniem ziemiaństwa po II Wojnie Światowej, potężnego uszczerbku doznała tradycja szlachecka inspirowana Orientem. Pozostało już tylko parę bladych znaków świadczących o żywych związkach z kulturami Bliskiego Wschodu, Zakaukazia czy Azji Centralnej. Biorąc pod uwagę odległość między Warszawą a Astaną, czyli 3400 kilometrów, współczesną odmienność kulturową i religijną, i tak na miano fenomenu zasługują wszelkie podobieństwa jakie uważny widz wyłapie podczas oglądania filmu „Nomad”.
Ale może rację ma cytowany przez Marię Janion historyk Ascherson – „Z dawnego orientalizującego stylu pozornie nic nie zostało. A jednak przenikliwe oko dostrzeże, że Polska jest znaczniej bardziej wschodnią kulturą niż Rosja”. I dalej pisze Janion: „ Ascherson posuwa się nawet do przypuszczenia, że idea demokracji szlacheckiej pochodziła nie od republiki rzymskiej, lecz od kurułtaju, „zgromadzenia mongolsko-tatarskiej szlachty i naczelników klanów, które wybierało nowego chana”[10]. Dla mnie ta uwaga wytycza oryginalny kierunek rozważań i może być przyczynkiem do ciekawej rozmowy na temat tożsamości polskiej a nawet europejskiej.




[1] Dane dotyczące dot. USA, podaję za witryną www.imdb.com
[2] Eryk Lassota i Wilhelm Beauplan "Opisy Ukrainy", pod red Z Wójcika, Warszawa 1972, s. 127 – 129. Cytat zaś znalazłem na forum www.historycy.org
[3] Przykład: http://www.washingtonpost.com/wp-dyn/content/article/2007/04/26/AR2007042600748.htm
[4] Tak podaje m.in. Wikipedia.
[5] M.Janion „Niesamowita słowiańszczyzna” Kraków 2007, s. 167. Patrz też: http://www.kazachstan.republika.pl/info/historia_kultura.htm
[6] M.Janion „Niesamowita słowiańszczyzna” Kraków 2007, s. 179 za N.Aschersonem „Morze Czarne”, Poznań 2001
[7] Józef Ignacy Kraszewski „Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy”, LSW Warszawa 1985, s.26
[8] Sztych odnalazł i dyskusji użył jeden z dyskutantów na forum www.historycy.org
[9] http://mateusz.pl/wdrodze/nr386/10-wdr.htm
[10] M. Janion op.cit.

Brak komentarzy: