10/08/2008

Niech nas Batman broni!


Powiedzmy to sobie szczerze, czy film o facecie, który biega, skacze i fruwa przebrany w sztywny, gumowy strój nietoperza może być dobry? Nie.
Jak to się więc stało, że Chris Nolan, reżyser i współscenarzysta filmu „Dark Knight” - siódmego już o przygodach Batmana - jednak zaoferował nam rzecz niespotykanej wręcz jakości?

Otrzymaliśmy opowieść, w której samego Batmana można interpretować jako symboliczną figurę nasyconą głębokim sensem, a jego przypadki stają się parabolą kilku najważniejszych problemów współczesnej Ameryki.

Wcześniej Nolan zrealizował opowieść o początkach Batmana – "Batman Begins" (2005) oraz m.in. bardzo smaczny kryminał „Bezsenność” (2002) z niewyspanym Alem Pacino w roli głównej. Głównie jednak Nolanowi wdzięczni jesteśmy za „Memento” (2000), niezwykle inteligentny i zaskakujący film opowiadany od końca a mimo to nie pozbawiony tajemnicy. To zamiłowanie do eksperymentów, zademonstrowane właśnie w „Memento” widoczne jest także w „Dark Knight”, bo tym razem Nolan (do spółki ze swoim bratem Jonathanem) z gruntu fantastyczną figurę Batmana po prostu obdarł z baśniowego kontekstu oferując zaskakująco realistyczną historię. Być może ta bezceremonialność wobec kultowego bohatera amerykańskiej pop-kultury wynika z faktu, że Nolan jest Brytyjczykiem?

Obsada filmu wyraźnie sprzyja temu projektowi. Drugi już raz w rolę przebranego mściciela wcielił się Christian Bale, młody przystojniak o ostrych rysach, który poprzednimi filmami wypracował sobie image twardziela targanego skrajnymi emocjami. Nie mógł więc dobrze komponować się z prostszą wizją superbohatera rodem z komiksu.
Poszukiwanie nie bardzo zgranych twarzy opłaciło się producentom filmu także przy obsadzie roli Jokera, a więc czarnego charakteru tej opowieści. W owej roli wystąpił Heath Ledger, młody i nie żyjący już aktor, któremu w świetnej kreacji nie przeszkodziła uroda blond efeba. W jego interpretacji szaleństwo destrukcji, które zawsze uosabiał Joker, jest tak uderzająco charyzmatyczne, że po prostu przestajemy zwracać uwagę na fizys aktora.

Warta uwagi jest takża obsada pozostałych ról: Aarona Eckharta jako prokuratora Harveya Denta oraz Maggie Gyllenhaal, czyli filmowej Rachel Dawes – byłej kochanicy Batmana. Eckhart dysponuje wręcz komiksową urodą, z twardą i mocno zaznaczoną szczęką a jednak to nie on otrzymał propozycję zagrania głównej roli. Podobnie też trochę wbrew urodzie w filmie występuje Gyllenhaal. Jej atutem są naturalna uroda oraz wdzięk, które czynią z niej zwykłą, sympatyczną dziewczynę nie zaś wybrankę miliardera, którym przecież Batman jest „z zawodu”. Obecność p. Gyllenhaal w filmie jest też miłym złamaniem konwencji obowiązującej w niektórych hollywoodzkich produkcjach, gdy w roli „zwykłych osób” obsadzane są zjawiskowo piękne gwiazdy, na widok których powinien stawać ruch uliczny a zapatrzeni mężczyźni wpadać na latarnie – tak się jednak nie dzieje. Dobrym przykładem takiej niewiarygodności była Kate Beckinsale w "Pearl Harbor" (2001).

Recenzentka gazety New York Times dostrzegła w filmie wiele nawiązań do współczesności, ale przestrzegała przed zbyt dosłownym jego odczytywaniem – “Like any number of small- and big-screen thrillers, the film’s engagement with 9/11 is diffuse, more a matter of inference and ideas (chaos, fear, death) than of direct assertion.” [1]

Jednak prosty zabieg maksymalnego streszczenia fabuły dość wyraźnie ukazuje jej sens: obrońcy ludzkości (na czele z Batmanem) usiłują zachować moralność, walcząc z niezniszczalnym terrorystą, który odebrać chce im duszę.
Cała reszta to bieganie, strzelanie oraz kobieta, która nie może żyć z kimś, kto w gumowym płaszczu biega non-stop za przestępcami, zamiast kupować kwiaty i czekoladki.

W tym momencie wypada powtórzyć słynne pytanie towarzysza Jasińskiego z serialu „Dom” – mówi to Panu coś? To przecież esencja problemu, jaki z terroryzmem ma Ameryka a wraz z nią cały tzw. wolny świat. Wielce wymowny jest ten moment w filmie, gdy Batman prosi policjantów o chwilę sam na sam ze schwytanym Jokerem. Rzecz jasna nie po to, by pogładzić go po włosach. Na marginesie, jest to ciekawy zabieg dramaturgiczny: z jednej strony mamy dość ograną scenę „prania na komisariacie” , z drugiej zaskoczenie jednak gwarantowane, bo tylko wczesny Batman z lat 40-ych XX wieku podobnie się zachowywał a tego przecież widownia już nie pamięta.

Zaskoczenie tym większe, że bicie związanego przeciwnika w filmach amerykańskich zarezerwowane do tej pory zarezerwowane było tylko dla mafii lub bohaterów o podobnym statusie etycznym. Nawet inspektor Callahan, czyli słynny „Brudny Harry” nie brudził sobie rąk krwią w ten sposób, zawsze dając przeciwnikowi szansę w walce.

Co więcej, o ile moralne zwycięstwo bitego nad bijącym, w filmie a pewnie i w życiu, z racji okoliczności nie bywa powodem do satysfakcji, to tym razem Joker wyraźnie cieszy się, zyskuje przewagę oraz osiąga swój cel. Udowadnia, że nie ma reguł, których nie można by złamać. Pokazuje, że cały świat wartości jest względny i nie ma ludzi, jednostek nieskalanych a wykazanie tej cynicznej prawdy było jego celem –„ This is what happens when an unstoppable force meets an immovable object”[2].

Batman w jeszcze jednym momencie pada ofiarą pokusy, by łamiąc wszelkie zasady rozprawić się z Najwyższym Złem reprezentowanym przez Jokera. Staje się tak, gdy za pomocą swoich pieniędzy oraz super wynalazków (słynny samochód, zwany bat-mobilem czy prawie tak samo słynny motocykl to tylko niektóre z nich) postanawia podsłuchiwać wszystkich mieszkańców Gotham City. Łapie co prawda wroga, ale przekracza pewną granicę, co uzmysławia mu Lucius Fox, jego przyjaciel i pracownik grany przez Morgana Freemana.

Na koniec jednak Batman nie może przegrać i „przejść na ciemną stronę Mocy”. Nie może, bo mimo pewnej aktualności filmu nie taka jest funkcja super-bohaterów. Nie może także, gdyż nie taką rolę odgrywa w scenariuszu. Batman uosabia nadzieję, że mimo bezwzględnych metod walki z terroryzmem można zachować duszę. Wielkim przegranym tej historii jest natomiast Harvey Dent, szlachetny prokurator. To on, zgodnie z nietzscheańską sentencją „jeśli zbyt długo patrzysz w czeluść, czeluść zaczyna patrzeć na ciebie”, nie wytrzymuje presji i staje się potworem, wrogiem ludzkości, jak sam Joker. Jego klęska przypomina nam, że ofiarą wojny padają także zwycięzcy, w których głowach trwa ona bez końca.

Los samego Batmana nie jest do pozazdroszczenia. Znienawidzony przez tych, których miał bronić, w oczach społeczeństwa staje się wyrzutkiem, niechcianym strażnikiem. Jego postać staje się w ten sposób realistycznie dramatyczna, bo przecież podobna kolej rzeczy jest udziałem wszystkich rządzących, którzy nieopatrznie zdradzą rządzonym jaką cenę trzeba naprawdę płacić za spokój i dobrobyt. Winston Churchill ze swoim programowym cynizmem („Wierzę tylko w te statystyki, które sam sfałszowałem”) był Anglikom potrzebny do prowadzenia wojny, potem niewdzięczne społeczeństwo szybko mu podziękowało. Miliony obywateli wolnego świata nie chcą tak naprawdę znać brudnych sekretów tajnych służb ani metod, jakimi budowane są fortuny i potęga korporacji. I to zrozumiałe z punktu widzenia psychologii, bo przecież radosna czynność robienia zakupów nie może się łatwo wiązać z serią bolesnych wyborów czy wybrać produkt korporacji niszczącej dziewicze lasy nad Amazonką, czy też może tej drugiej, która zatruwa rzeki w Indiach a może jeszcze innej, wyzyskującej dzieci w Indonezji.

Filmowy porucznik Gordon (w tej roli Gary Oldman) ujmuje to tak: “Because he's the hero Gotham deserves, but not the one it needs right now...and so we'll hunt him, because he can take it. Because he's not a hero. He's a silent guardian, a watchful protector...a dark knight.[3]
Nie trzeba się wytężać by przyjąć, że ten punkt widzenia może być silnym argumentem w debacie politycznej, która toczy się nie tylko w USA ale nawet i Polsce. Ktoś będzie musiał wziąć na siebie polityczną czy formalną odpowiedzialność, jeśli kiedykolwiek zostanie bezsprzecznie potwierdzone, że na terenie naszego kraju znajdowały się więzienia CIA, w których torturowano schwytanych terrorystów. I nie ulega wątpliwości, że tylko akt terroru na polskiej ziemi (odpukać!) stałby się momentalnie okolicznością absolutnie łagodzącą to bezprawie. Łagodzącą tylko psychologicznie, bo przecież nie wynikającą z reguł prawa.

Bardzo dobre dialogi, obsada i gra aktorska a przede wszystkim inteligentne nawiązania do współczesności czynią z tej części przygód Batmana film wyjątkowy. Dzieło bez wątpienia będące przykładem masowej kultury, ale w jej najlepszym wydaniu. Film poprzez realizm odniesień tłumaczy oraz symbolizuje szereg istotnych problemów współczesności. Prowokuje do myślenia i samodzielnego poszukiwania argumentów na rzecz takiego lub innego stanowiska. Czy z faktu, że Batman zachował duszę i przetrwał brutalną walkę z Jokerem płynie dla nas nadzieja? Może wręcz przeciwnie? Może sens tego jest taki, że tylko komiksowi super-bohaterowie mogą przetrwać to, co jest udziałem współczesnych społeczeństw i pozostać sobą? Morał proszę wybrać samemu, zależnie od poglądów.

Kto nie widział w kinie już niebawem ma szansę zobaczyć na domowym odtwarzaczu. Premiera DVD 9 grudnia. Pod choinkę.





[1]„Tak jak wiele innych telewizyjnych czy kinowych dreszczowców i ten film pozostaje w luźnym związku z wydarzeniami z 11 września, wyciągając z nich wnioski czy budując wyobrażenia chaosu, strachu i śmierci a nie precyzyjne twierdzenia.” – tłum. własne (MS).
[2]„Oto co się dzieje, gdy nieskończona siła trafia na przeszkodę, nie do poruszenia” – tłum. własne (MS).
[3] „Jest bohaterem na którego to miasto zasługuje. Choć w tej chwili po prostu nie potrzebuje… Ruszy więc nagonka. Ruszy, bo on to wszystko zniesie. Ruszy, bo wtedy nie będzie już bohaterem. To nasz skryty obrońca, czujny strażnik… Mroczny rycerz” – tłum. własne (MS).

Brak komentarzy: