12/24/2008

Urok brodawki Naczelnika


„Autora po napisaniu powieści należy rozstrzelać” – powiedział Jacek Dukaj w trakcie spotkania w radiu TOK FM, w domyśle: by nie był zmuszany odpowiadać na pytanie, co dokładnie miał na myśli pisząc to lub owo. Jeśli jednak pisarza rozstrzeliwać po ukazaniu się książki, to pytanie po której z nich?
Oby nie zaraz po debiucie, bo wtedy sam Dukaj nie miałby szans napisać „Lodu”, powieści imponującej, trudnej do zaklasyfikowania, trudnej do opisania i z pewnością też do napisania. Pozostawia ona czytelnika jednocześnie w stanie szacunku a może i zachwytu nad jej wielowymiarowością, jednocześnie budząc też pewną irytację.

Zarzuty mogą być dwa. To powieść tak obfita w szczegóły, że potwierdza prawdziwość aforyzmu, iż przesyt rodzi niedosyt.[1] Proszę samemu rozstrzygnąć, czy to jednak nie komplement. To również literatura tak mocno umocowana w historii i w faktach, że paradoksalnie fikcja i fantastyka w tym tekście okazują się w większości przypadków tylko podkoloryzowaną rzeczywistością a nie interesującą metaforą.

„Lód” otrzymał nagrodę Kościelskich za rok 2008 oraz nominację do prawie wszystkich najważniejszych nagród literackich tego roku. To rzadki przypadek, gdy literatura naznaczona piętnem fantastyki zostaje tak doceniona. Recenzenci nazwali ją przede wszystkim „powieścią totalną”, a zatem m.in zawierającą w sobie wiele różnych gatunków; w tym wypadku: romans, powieść drogi, kryminał, powieść historyczną, esej filozoficzny, psychologiczny oraz elementy science-fiction. Fundamentem całości jest jednak eksperyment intelektualny, a mówiąc ściślej historiozoficzny. Akcja powieści rozgrywa w XX wieku, ale w świecie, którego historia potoczyła się inaczej.

Wszystko zaczęło iść odmiennym torem dokładnie 30 czerwca 1908 roku. Tego bowiem dnia, na Syberii, niedaleko rzeki Podkamienna Tunguska miała miejsce wielka eksplozja, będąca najprawdopodobniej efektem upadku jednego lub więcej meteorytów. Obiekt, a może obiekty z kosmosu, zostały nazwane Meteorytem Tunguskim i zapewne wcale nie dotarły do powierzchni Ziemi, wcześniej wyparowując w atmosferze. Jednak potężna fala uderzeniowa zostawiła wyraźny znak w postaci krateru i zniszczonych połaci lasu.

To zdarzenie staje się kluczem do świata „Lodu”. W nim jednak Meteoryt Tunguski przynosi na naszą planetę obcy pierwiastek chemiczny, którego właściwości stają się podstawowe z punktu widzenia dalszego rozwoju historii – Rosję ogarnia nowe zlodowacenie, powstają wcześniej nieznane gałęzie przemysłu oraz nauki, wielkie konflikty tlą się jedynie mizernym płomykiem zamiast ogarnąć cały glob a imperia skazane na upadek w świecie rzeczywistym trwają nadal. Zamiast rewolucji ulicami miast Cesarstwa Rosji przetaczają się przedziwne lodowce, fenomeny fizyczno-meteorologiczne zwane lutymi. Zastygły w lodzie XIX wiek nie przeobraża się kolejne stulecie, a skutkiem tego także nie powstaje wolna Polska.[2]

Ten konkretny aspekt powieści wzbudził szczególne zainteresowanie recenzenta Gazety Wyborczej Wojciecha Orlińskiego (GW 03/12/2007), którego zdaniem Dukaj wątpi w ten sposób w dziejową konieczność odzyskania przez Polskę niepodległości, czy tak w ogóle musiało się stać.[3]
Wydaje się jednak, że sam pisarz nie próbował wcale odpowiedzieć akurat na to pytanie. Jacek Dukaj w przywołanej już audycji radia TOK FM powiedział natomiast, że chciał pokazać drogę do niepodległości alternatywną w stosunku do polskiej tradycji: niepodległość wykupioną i wypracowaną zamiast tej wywalczonej. Jak dalej ujawnił w przywoływanej wyżej radiowej rozmowie, zależało mu także na przypomnieniu faktu często pomijanego w polskiej debacie na temat własnej historii, a mianowicie, że Rosja carska a w tym i Syberia, była też krajem sukcesu polskich elit przemysłowych, czy naukowych, nie zaś tylko miejscem kaźni oraz porażek kolejnych generacji powstańców.

Mit Sybiru jako „ziemi przeklętej”, polskiego locus horridus, na trwałe wpisał się w zbiorową świadomość, przesłaniając prawdę o różnorodności więzi łączących Polaków z tą krainą. Były to przecież związki złożone, niejednolite, bowiem zauralski ląd bywał od XVIII wieku często miejscem kary dla powstańców i spiskowców, ale jednocześnie dla wielu Polaków stawał się też przestrzenią realizacji marzeń o sukcesie na polu nauki, kariery urzędniczej czy ekonomicznej; nierzadko zresztą sami zesłańcy potrafili karzący wyrok z czasem obrócić w los w części przynajmniej spełnionego badacza czy przedsiębiorcy.” – jak we wstępie pracy „Polacy w nauce, gospodarce i administracji na Syberii w XIX i na początku XX wieku” pisze Jerzy Fiećko, znawca literatury tego czasu.[4]

Dukaj podąża tym tropem właśnie. Zainspirowały go przykłady wprost fantastycznych karier, jak ta Alfonsa Koziełł-Poklewskiego (twórca prawdziwego imperium gospodarczego na Syberii, „wódczany król Uralu”), być może również ta Witolda Zglenickiego (uczeń Mendelejwa, kluczowa postać dla rozwoju przemysłu naftowego w Baku i partner handlowy braci Nobel czy rodziny Rotschildów) czy na przykład kariera Andrzeja Wierzbickiego (dyrektor Towarzystwa Przemysłowców Królestwa Polskiego oraz ważna persona w Radzie Towarzystwa Fabrykantów w Petersburgu).

Zdaniem samego autora, „Lód” to także pierwsza w polskiej literaturze powieść będąca pochwałą kapitalizmu . Dodajmy, i to chyba wręcz w ortodoksyjnie pozytywistycznym duchu. Wszak genialna „Lalka”, która od razu przychodzi w tym momencie do głowy, ma wymowę pesymistyczną, będąc ostrzeżeniem przed klęską polskich elit oraz żydowską dominacją w handlu i przemyśle, co było wyrazem niewiary B. Prusa w lansowane przez niego wcześniej ideały pozytywizmu. Dukaja tymczasem fascynują polscy fabrykanci XIX wieku, działający w głębi Rosji, nie tracący polskiej tożsamości, fundujący ochronki i wydający wielkie kwoty na wszelkiej maści projekty charytatywne.
Jak to ujął w rewelacyjnie wprost adekwatnym wywiadzie dla Magazynu Gazety Wyborczej (27/09/2001) Piotr Wierzbicki, wnuk przywołanego już Andrzeja Wierzbickiego:

„W Petersburgu istniała wówczas bardzo liczna, zwarta kolonia polska. Przemysłowcy, finansiści, arystokraci, lekarze tworzyli świetnie zorganizowany, ekskluzywny, w znacznym stopniu zamknięty dla Rosjan krąg. […] Liczni z tamtejszych polskich przemysłowców inwestowali część zdobytych nad Newą fortun w przemysł na ziemiach polskich. Nierzadko zakładali oni nad Wisłą towarzystwa dobroczynne. Znany i bardzo w fabrykanckich sferach Petersburga i całej Rosji wpływowy przemysłowiec Stanisław Glezmer, pochodzący z Kielecczyzny, ufundował w Kongresówce Towarzystwo Gniazd Sierocych, które wyszukiwało dla sierot rodziny zastępcze i finansowało ich utrzymanie i wykształcenie. W Petersburgu wydawany był wpływowy tygodnik polski "Kraj", mający niemały wpływ na opinię publiczną nad Wisłą.„

Zbieżność poglądów Piotra Wierzbickiego z wymową powieści jest dalej idąca, w szczególności zaś, gdy mówi:

„To wcale nie jest pewne, czy nawet bez przewrotu bolszewickiego w zamęcie końca I wojny światowej nie wywalczylibyśmy Polski, mniejszej, ale jednak niepodległej. A poza wszystkim - jeśli państwo polskie miałoby powstać kosztem 50 milionów trupów, to ja dziękuję bardzo. Wtedy wolałbym jednak Królestwo Polskie w granicach demokratycznej Rosji.„[5]


Dukaj rozwija podobny, alternatywny wobec historii scenariusz, ale swoją uwagę skupia na Syberii, która faktycznie od stuleci rozwijała się inną drogą niż sama Rosja. Od pewnego momentu także wśród elit syberyjskich pojawiły się postawy izolacjonistyczne, które na wzór amerykański mogły doprowadzić do uniezależnienia się i tej kolonii. Tzw. obłastnicy działający na rzecz niepodległej Syberii wchodzili w sojusz z polskimi zesłańcami, czego efektem było nawet polskie powstanie syberyjskie roku 1833 - zwane także spiskiem omskim, pod przywództwem ks. Sierocińskiego i dr. Franciszka Ksawerego Szokalskiego. Śmiała wizja Dukaja, wizja Syberii o rozbuchanej gospodarce (wykorzystującej właściwości obcego pierwiastka, tungetytu), krainy o wielkich możliwościach na wzór amerykański i takich też stosunkach społecznych okazuje się nie owocem wyobraźni pisarza, ale pomysłem wydobytym wprost z relacji zesłańców.

Jak pisał Agaton Giller:

„W tej chwili Syberya jest u progu inne przyszłości. Nagłe zmiany we wszystkiem dają się spostrzegać. Ludność garnąca się z Moskwy, handel otwierający się z różnymi krajami, wywołują odmiany stosunków społecznych i pozbawiają Syberyę tej swobody, której surowe prawo despotyzmu i biurokracya nie mogła z powodu obszernych przestrzeni ograniczyć i wprowadzić na kolej, którą szły inne narody. Syberya ma wiele właściwych cech, które ją wyróżniają od właściwej Moskwy. Nie ma tu poddanych, szlachty ziemiańskiej; klasy społeczne mięszają się z sobą i nie dzielą tak stanowczo , jak w Rosyi. Większa swoboda handlowa i przemysłowa, większa tolerancya obcych zwyczajów i religii, wywołana przez zesłańców polskich, korzystnie mogą oddziałać na jej przyszłość. ”[6]

To świadectwo jest tym bardziej przekonujące, że pochodzi od człowieka niebywale ciężko doświadczone przez los, który na zesłanie szedł przykuty do żelaznego drąga i widział całe mrowie ludzkich tragedii, zesłańców oszalałych z rozpaczy i tęsknoty.

Główną figurą powieści jest ubogi matematyk i upadły hazardzista, Benedykt Gierosławski, który na zlecenie carskich władz wyrusza na Syberię. Tam ma odnaleźć ojca, rzekomo posiadającego tajemnicę kontroli lutych, owych przedziwnych lodowców. Gierosławski, zarazem narrator, komunikuje się z nami autentyczną polszczyzną historyczną, pełną zapomnianych już słów i zgodnie z nieobowiązującymi już zasadami ortografii.
Ministerstwo staje się „ministerjum”, obgryzanie paznokci „onykofagią” etc . Bohater „Lodu” nosi także bekieszę (moje ukłony dla tych Sz. Czytelników, którzy wiedzieli od razu, co to jest) a do towarzyszki podróży zwraca się słowami: „– Słuchaj Panna!”.
Starannie odtworzona, archaicznie brzmiąca polszczyzna pełna jest także rusycyzmów i aż skrzy się od neologizmów (piękny to paradoks stworzyć archaiczny neologizm, prawda?) znakomicie współbrzmiących z jej zabytkowym charakterem.

Ponieważ elementem różniącym świat powieści od tego rzeczywistego jest zlodowacenie, więc tu otwiera się całe pole do tworzenia takich „chłodnych” wynalazków słownikowych. Mamy więc i wspomniane „lute”, czyli błyskawicznie wędrujące i zabójczo mroźne lodowce, i „soplicowa” – skupiska lutych, i „zimnazo” na określenie żelaza hartowanego wielkim mrozem, czy wreszcie „choładnice” – fabryki zimnaza. Wszystkie one wydają się tym trafniej skonstruowane, im głębiej zajrzeć w ich etymologię . Co więcej, pisarz posunął się nawet do zręcznego tworzenia neologizmów rosyjskich, czego przykładem są nazwy przeciwstawnych obozów zwolenników i przeciwników zlodowacenia, a zatem „ottiepielników” i „liedniaków” (zapewne można to tłumaczyć jako „odwilżeńców” oraz „lodowników”). Aż żal, że wizja literacka nie ma szansy się ziścić, bo wtedy dukajowe „zimnazo” stanęłoby obok długopisu, samolotu czy samochodu – pięknych polskich słów stworzonych by nazwać rzeczy, również wcześniej nie istniejące.

Benedykt opowiada nam całą swoją podróż tak, jakby w zaufaniu dzielił się wszystkimi spostrzeżeniami i odczuciami a my otrzymujemy możliwość wglądu w psychikę drugiego człowieka, raczej oryginalną osobowość bohatera, który zdruzgotany porażkami życiowymi oraz zafascynowany filozofią Tadeusza Kotarbińskiego przestał być pewien własnego istnienia. Owa niepewność siebie przejawia się w to zresztą w interesujący sposób, bo narrator zrzuca z siebie odpowiedzialność za własne czyny czy nawet myśli, od pewnego momentu relacjonując wszystko za pomocą imiesłowów: zrobiło się, pomyślało się, poszło się. Wewnętrzna przemiana bohatera i przejście od stanu poczucia niepewnej tożsamości do stanu, który ogół nazwałby normalnością jednocześnie ilustruje przemianę świata ogarnianego przez zlodowacenie.

W tym miejscu ponownie można postawić pytanie o faktyczną głębię metafory proponowanej przez pisarza. Dukaj drobiazgowo zaprojektował łańcuch zależności między fizycznymi właściwościami pierwiastka z kosmosu, tungetytu a społeczną wizją Rosji A.D. 1924, czy stanem psychiki Benedykta Gierosławskiego. Wszystko zasadza się na założeniu, że nowy typ energii, którym promieniuje tungetyt porządkuje materię, zmuszając atomy wszelkiej substancji do karnego ułożenia się twarde struktury. Tak jak dotyczy to stali, która po potraktowaniu chłodem lutych staje się zimnazem, tak samo dotyczy i ludzi, których choroby stają w miejscu, podobnie jak i wszelkie procesy przemiany osobowości. Ludzie zaś, niczym atomy zimnaza, utrwaleni w swoich skłonnościach stają się przewidywalni, obliczalni. Ma to generalnie pozytywny wpływ na jakość życia społecznego, bo wszyscy wiedzą, czego się wzajemnie po sobie spodziewać. Kłamcy kłamią, złodzieje kradną, inżynierowie projektują, rewolucjoniści spiskują, łapownicy biorą, policja inwigiluje itd. itp. W miejsce chaosu pojawia się gra interesów, idei i czytelny układ sił, dzięki któremu kapitalizm rusza pełną parą, rozsadzając zmurszałe struktury ostatniej nowożytnej monarchii absolutnej.

Tytułowy lód nie jest więc poetycką przenośnią, ale elementem eksperymentu myślowego, który wedle założeń skrajnego mechanicyzmu stany psychiczne, zjawiska społeczne i przebieg historii tłumaczy ruchami atomów. Dlatego z resztą „Lód” wypada kwalifikować jako literaturę z pogranicza science-fiction. Oczywiście nagła erupcja zimnego bogactwa i szybka przemiana społeczna carskiego imperium w powieści przywodzi na myśl zjawiska oglądane dziś, gdy napływ petrodolarów tchnął nowe życie w putinowską Rosję, ale Dukaj unika wikłania się w jakiekolwiek dalsze analogie. I to zaskakuje, bo mniej więcej do połowy powieści czytelnik trwać może w przekonaniu, że prawdziwa satysfakcja z obcowania z tą literaturą pochodzi z eksplorowania symboli, którymi zaszyfrowana jest historia lub współczesność, natura ludzi i społeczeństw. Tymczasem zakodowana jest zagadka tungetytu, dylemat logiczno-filozoficzny.

Swoją powieść Dukaj stworzył niczym jubiler, zegarmistrz i konstruktor fikcyjnego świata, pełnego detali. Są nimi świetne sceny, czasem dialogi, mnóstwo pejzaży i nazwiska prawdziwych osób oraz fragmenty nieznanych szerzej tekstów, jak prawdziwy list gończy za Józefem Piłsudskim z 1887 roku (to samo pytanie, co w przypadku bekieszy – kto z Państwa wiedział, że Naczelnik miał brodawkę na czubku lewego ucha?).


Im więcej erudycji wykaże czytelnik, im więcej wiedzy, pozwalającej docenić ogrom pracy dokumentacyjnej, która musiała towarzyszyć pisaniu, tym większa będzie satysfakcja z obcowania z tą powieścią.

Dlatego nasuwa się jedna, żartobliwa odpowiedź Pawłowi Duninowi-Wąsowiczowi, który wychwalając „Lód” na łamach tygodnika „Polityka” powiedział, że ta powieść jest tak bogata, że aż sam chciałby nią być. Otóż różnica między Panem, Panie Pawle, a tą książką najwidoczniej wcale nie jest taka wielka.
Czego sobie i Państwu życzę.







[1] Przesyt rodzi niedosyt - to aforyzm autorstwa Leszka Kumora.
[2] Absolutnie fascynującą uwagę dot. głównego założenia fabuły poczynił pewien internauta na forum gazeta.pl. Równie odważny scenariusz historii alternatywnej można jego zdaniem skonstruować bez uciekania się do idei nowego pierwiastka chemicznego. Wystarczyłoby założyć, że meteoryt tunguski spada nie o 00:17 lecz pięć godzin później, na Petersburg. Anihilacja stolicy imperium oraz elit w zasadzie kończy historię jaką znamy i zaczyna zupełnie inną.
[3] Tekst TUTAJ.
[4] Cytat pochodzi ze strony http://www.dziennikarzerp.wroclaw.pl/polacy.html
[5] Tekst wywiadu dostępny również na TUTAJ.
[6] „Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi przez Agatona Gillera” t.3, s.16, Lipsk 1864. Książka dostępna na books.google.pl

Brak komentarzy: