4/26/2009

W gabinecie krzywych zwierciadeł


24 kwietnia 2009 w Krakowie, na festiwalu Off Plus Camera miała miejsce premiera filmu Xawerego Żuławskiego „Wojna polsko-ruska”, na podstawie książki Doroty Masłowskiej. Mimo że, widzowie festiwalu obejrzeli kopię filmu z jeszcze nie ostateczną wersją ścieżki dźwiękowej (co zdradził mi odtwórca głównej roli Borys Szyc) i tak od razu można powiedzieć, że rytualny wręcz zarzut wobec polskich filmów, że nic nie słychać – tym razem zarzut należy sobie darować.
W przypadku Żuławskiego, do pewnego stopnia chodzi o to samo, co w przypadku samej Masłowskiej. Debiut, czyli film „Chaos” bezdyskusyjnie był obietnicą sporego talentu. Pytanie natomiast brzmiało, czy nadejdzie też drugie, lepsze dzieło ugruntowujące pozycję młodego artysty czy młodej pisarki. Skromnym zdaniem piszącego te słowa, film udał się bardzo. I dlatego będzie trudno o komercyjny sukces. Niezwykle trudno.

O taki skandal i takie kontrowersje, jakie towarzyszyły pierwszym książkom Doroty Masłowskiej modlą się rzesze specjalistów od promocji i reklamy. Co prawda, po paru latach dobrowolnej emigracji pisarki na margines rzeczywistości medialnej nieco wygasł już żar sporów o jakość tej literatury. Niemniej jednak ekranizacja "Wojny polsko-ruskiej”, czyli debiutu Masłowskiej, postawiła Xawerego Żuławskiego przed wdzięcznym zadaniem „ujeżdżenia” literatury wyjątkowo niepokornej oraz budzącej emocje.

Debiut Doroty Masłowskiej w roku 2002 uczynił z młodej pisarki tarczę strzelniczą. Krytykom i osobom zajmującym się zawodowo literaturą powieść „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” przeważnie się spodobała, ale tak zwana publika gremialnie opluła dzieło[1]. Wydawca Masłowskiej, Paweł Dunin-Wąsowicz zjawisko to okreslił mianem elektoratu negatywnego, a ona sama rzecz skomentowała tak: „Wojnę polsko-ruską” kupiło dużo ludzi, bo było o niej głośno, wydali 30 złotych, po czym się zorientowali, że to nie była książka, którą przez całe życie chcieli przeczytać.” Gwoli rzetelności należy odnotować krytyczną recenzję Jarosława Klejnockiego na łamach Tygodnika Powszechnego (TP/20.10.2002) oraz negatywną opinię Rafała Ziemkiewicza (wyrażoną choćby w „Science Fiction”, nr.26 z maja 2003).

Kolejny utwór Masłowskiej „Paw królowej”, nagrodzony m.in. nagrodą Nike w roku 2006 był jak rzeka oliwy dolanej do i tak całkiem żywo płonącego ognia. Wydźwignięcie smarkuli na panteon rozjuszyło całe rzesze rodaków, którzy we właściwy sobie elokwentny sposób dowodzili – „Myślę, że nie słusznie dano jej NIKE! Nie zasługiwała na to.” , podpisano: ~hm[2]. Masłowska ostatecznie stała się dobrem wspólnym, a tysiące uwierzyły, że na literaturze znają się wystarczająco, by ocenić tę książkę.

Rzecz jednak wcale nie jest taka prosta. Masłowska sporządziła absolutnie postmodernistyczną w duchu grę literacką, która we właściwy dla tego nurtu sposób jest wieloznaczną zagadką, możliwą do odczytania na różne sposoby – zapewne w zależności od gustu czy wiedzy czytelnika. Najłatwiejszą do wychwycenia cechą prozy Masłowskiej jest język, jaki autorka stworzyła na podstawie współczesnego slangu zdegradowanej młodzieży, choć bywał on mylnie identyfikowany jako prawdziwy. Tymczasem analizy językoznawcze lub nawet zwykła uważna lektura pozwalają zauważyć, że bohater książki, czyli niejaki Silny posługuje się słownictwem chwilami zaskakująco bogatym, sięgając po archaizmy czy słowa typu „aberracja”[3]. To z kolei prowadzi do wniosku, że autorka nie stawiała sobie za cel wiernej dokumentacji dobrzej znanych jej znanych realiów życia na zdegradowanej prowincji polskiej, ale uczyniła z całości pewien symbol. Pytanie czego.

Książka Masłowskiej ze względu na swoją niezwykłą gęstość językową, gdzie zdania tworzą na podobieństwo buszu ścianę trudną do sforsowania, skrywa swoje znaczenia w rozmaitych grach, żarcikach i grepsach („samochód marki policja”). Film, z co najmniej paru względów musiał się stać bardziej uporządkowany, prostszy. Jeśli literatura Masłowskiej była niczym dżungla, to posługując się tą florystyczną metaforą film można porównać do ogrodu, z roślinnością już na tyle przystrzyżoną, że nagle widać alejki.

Żuławski zrobił film przede wszystkim o trudnej, toksycznej relacji w jakiej z mediami jest literatura a przy okazji świadomość współczesnego człowieka. Tak jak w książce, tak i w filmie występuje sama Dorota Masłowska, która teraz jeszcze wyraźniej funkcjonuje jako postać równorzędna fikcyjnym figurom literackim. To otwiera wdzięczne oraz z gruntu nowoczesne pytanie: kto tu jest naprawdę fikcyjny? Może Masłowska błyskotliwie antycypując swoje własne losy, sama od razu uczyniła autora książki bytem wirtualnym, nieprawdziwym, jakim i tak staje się każda publiczna osoba idąca na żer telewizji czy kolorowych pism plotkarskich. Skoro żyjemy w społeczeństwie, w którym autor czy autorka odpowiednio rozreklamowanego dzieła stają się równi swojej własnej kreacji, niech więc nastąpi w samym już dziele ich synteza.

Pisarka zręcznie wychwyciła ten proces, wkomponowała w tkankę książki, przy okazji krytykując banał narracji proponowanej przez media a następnie groteskowo przetwarzanej przez tubylców marginesu społecznego (do których w filmie zaliczona zostaje sama Masłowska). „Wojna polsko-ruska” jest więc jak nowoczesna instalacja artystyczna zbudowana z szeregu krzywych zwierciadeł, wzajemnie przekazujących sobie zdeformowany obraz. Ta konstrukcja została znakomicie pokazana w filmie. Rzecz jasna, nie jest to wątek w zupełności oryginalny.

Fernando Trueba[4], hiszpański reżyser kinowy i teatralny, a przy okazji w tym roku juror festiwalu Off Plus Camera, zauważył w filmie Żuławskiego podobieństwa do stylu Tarantino wskazując na surrealizm narracji, szybki montaż oraz przemoc przedstawianą w komiczny sposób. Tarantino jednak nie analizuje mediów oraz świata przez nich tworzonego. On żywi się samym kinem. W „Wojnie polsko-ruskiej” więcej podobieństwa, moim zdaniem, można doszukać się do słynnego filmu Oliviera Stone’a „Urodzeni mordercy”. Choć Stone stworzył płomienną w swoim brutalizmie krytykę mediów a Żuławski do spółki z Masłowską częstują nas dowcipną zagadką, co w czym się odbija i gdzie kończy się ten łańcuch powtórzonych grymasów.

Film prawie w całości spoczął na barkach jednego aktora, Borysa Szyca, który z tej arcytrudnej próby wyszedł zwycięsko. Jego Silny przykuwa uwagę, bawi i jest wiarygodny – o ile to słowo w ogóle jest adekwatne w stosunku do podwójnie nieprawdziwej roli (wszak w filmie odgrywa postać z książki). Tam gdzie daje się wychwycić pewna teatralność kreacji, tam moim zdaniem jest uzasadniona widocznie fikcyjnym charakterem roli, zamierzoną sztucznością języka oraz perypetiami fabuły.

Szyc przygotowując się do roli ciężko ćwiczył na siłowni budując imponującą muskulaturę osiedlowego bandyty, ale równie widoczne jest także i to, że aktorzy mieli zapewniony czas na skonstruowanie swoich ról i przećwiczenie ich z reżyserem. Absolutnie porywająca jest rola Soni Bohosiewicz jako Naty Blokus, młodej kobiety o manierach i aparycji rozjuszonego odyńca, w dodatku na głodzie narkotykowym. Szyc wspomniał mi, że w trakcie zdjęć nie mógł opanować śmiechu partnerując jej w paru scenach i musiał odwracać głowę, by ukryć rozbawienie. Godne odnotowania są także świetna rola Romy Gąsiorowskiej - Magdy, oblubienicy głównego bohatera oraz znakomita, prześmieszna epizodyczna rola Anny Prus - wiecznie się uśmiechającej studentki Ali.

Diagnoza Masłowskiej jest złowieszczo trafna i Xawery Żuławski na własnej skórze może odczuć o czym tak naprawdę zrobił film. To media wydadzą wyrok na ten film, wykreują go lub zniszczą a następnie pożywią się samym twórcą, tak jak poczęły już konsumować szanownego tatę reżysera, Andrzeja Żuławskiego (warty odnotowania skandalizujący wywiad dla gazety „Dziennik”25-26.04.09) . Krytycy czterech tygodników oraz trzech gazet, bo kraj mamy jak widać malutki, zadecydują czy „Wojna polsko-ruska” jest dobrym filmem. Werdykt zapadnie lada chwila, bo premiera 22 maja, za niecały miesiąc.








[1] Na stronie internetowej merlin.pl elokwentne i gniewne recenzje, nierzadko rozgoryczonych czytelników.
[2] Znalezione na forum onet.pl
[3] Patrz: M.Pabich "Ład utracony - o języku w "Wojnie polsko-ruskiej" Doroty Masłowskiej".
[4] Reżyser i producent filmu "Belle epoque" nagrodzonego w 1994 Oscarem w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

świetny artykuł, kiedy następna część?;)