4/28/2007

Ten brzydki histeryk i rasista Huntington!


Na początku 2007 roku Znak wydał książkę Samuela Huntingtona „Kim jesteśmy?”. Ameryka przeczytała ją 3 lata temu i poglądy słynnego politologa wzbudziły powszechne oburzenie. Choć trzeba dodać, że w swojej krytyce europejskie elity posuwały się równie daleko, jak niektórzy amerykańscy czytelnicy meksykańskiego pochodzenia. Do Polski docierają teraz odpryski tych debat, które zasługują raczej na miano pyskówek, bo tezy zawarte w „Kim jesteśmy?” nie doczekały się merytorycznej i pogłębionej analizy, tak jakby wszyscy uciekali od tej możliwości ile sił w nogach. Co sprawiło, że temperatura dyskusji tak podskoczyła?
W największym skrócie: Samuel Huntington uważa, że największym zagrożeniem dla USA są miliony meksykańskich emigrantów, którzy osiedlają się przy południowej granicy.


Kto i co zarzuca Huntingtonowi? Alan Wolfe na łamach „Foreign Affairs” ocenił styl Huntingtona jako histeryczny oraz zarzucił mu skupianie się na szczegółach, błędnie interpretowanych.
Wywiad z „Die Weltwoche”[1], przedrukowany w „Forum” zawierał ciekawe pytanie:
- Skąd pana obsesja na punkcie anlgoprotestantyzmu? Czy Pana przodkowie byli może wśród „ojców założycieli” – pierwszych pielgrzymów ze statku Mayflower?”.
Duży artykuł w „El Pais”[2], otwarcie mówił demagogii, marnym pisarstwie i braku elegancji Huntingtona. Adam Krzemiński w „Polityce”[3] z większym zrozumieniem analizował książkę (jeszcze nie obecną w Polsce) i zarzucił autorowi że – „Miejscami jego wywód brzmi niczym wyznanie wiary jakiejś amerykańskiej Samoobrony lub Ligi Amerykańskich Rodzin.[…] Intelektualna porażka Huntingtona jest znamienna […]”.
Carlos Fuentes, przywoływany najczęściej jako odpowiedź Huntingtonowi, a przedrukowany w „Rzeczpospolitej”[4] oskarżył politologa o rasizm i budzenie demonów.
Wreszcie też w telewizyjnym programie „Rozmowy Studia Kultura"[5] Przemysław Wielgosz, redaktor naczelny polskiej edycji „Le Monde Diplomatique” nie zostawił suchej nitki na książce, podtrzymując wszystkie mocne słowa wypowiedziane przez Fuentesa i dodając wiele od siebie.


Huntington rozeźlony niepochlebną recenzją w prestiżowym „Foreign Affairs” tak podsumował swoje tezy. To książka o tożsamości Ameryki: w przeszłości Amerykanie definiowali się w kategoriach rasy, pochodzenia, kultury oraz ideologii.
Jak pisze dalej - „Rasa i pochodzenie obecnie przestały się liczyć. Kultura i wartości pozostały istotne, ale jednocześnie przeciwdziałają im różne procesy. Od początku kluczowa dla amerykańskiej tożsamości była anglo-protestancka kultura pierwszych osadników. Czy Ameryka byłaby taka sama (i taka, jaką w dalszym ciągu pozostaje) gdyby w XVII i XVIII wieku osiedlali się w niej nie brytyjscy protestanci, ale Francuzi, Hiszpanie czy portugalscy katolicy? Odpowiedź brzmi: nie. Nie byłaby to Ameryka, ale Quebek, Meksyk czy Brazylia. Wśród kluczowych elementów dla tej anglo-protestanckiej kultury są język angielski, chrześcijaństwo, religijne zaangażowanie, rządy prawa w stylu angielskim, odpowiedzialność władzy oraz prawa jednostek, indywidualizm jako wartość, etyka pracy i wreszcie przekonanie, że ludzie mogą i powinni próbować stworzyć na Ziemi królestwo niebieskie.
Ta kultura ewoluowała i zmieniała się dzięki wkładowi kolejnych imigrantów i pokoleń, ale jej podstawy nie zmieniły się. I to ona również jest źródłem podstawowych reguł politycznych, składających się na wiarę w Amerykę, co przedstawił Jefferson w Deklaracji Niepodległości.”[6]


Wedle Huntingtona istota „amerykańskości” została ukształtowana przez pierwszych 300 lat kolonizacji kontynentu Północnej Ameryki. Napływ przybyszów z innych kręgów kulturowych był relatywnie krótki - Ameryka w XVIII wieku broniła się przed przybyszami z Niemiec, do XIX-ego wieku nie zezwalano katolikom na kandydowanie do Senatu i nie wpuszczano Chińczyków, a jeszcze w wieku XX ograniczano imigrację z Europy Wschodniej. Co więcej, nawet jeśli imigranci przybywali w większej liczbie, to „rozpuszczali się” w społeczeństwie nie tworząc wielkich, zamkniętych, samowystarczalnych społeczności. W ten sposób powstała Ameryka, jaką znamy dzisiaj.

Dzisiejsze Stany Zjednoczone mają jednak nowy problem imigracji, nieporównywalny z niczym z przeszłości. To miliony Meksykanów, którzy przekraczają granicę zazwyczaj nielegalnie, budują gigantyczną szarą strefę, tworzą hermetyczne społeczności, nie asymilują się i – jak uważa dalej Huntington – nie przyswajają nawet języka angielskiego. Niebezpieczne według autora „Kim jesteśmy?” jest także to, że meksykańscy emigranci zasiedlają tereny niegdyś należące do Meksyku, co procesowi nadaje charakter swoistej re-konkwisty. Tym bardziej, że wielu z przybyszy, nie traci związków ze starą Ojczyzną, nie budując jednocześnie nowych z Ameryką. Skala napływu Meksykanów nie ma precedensu w historii Stanów Zjednoczonych. Do tej pory przyszło i przyjechało ich ok. 7 milionów a ciągle przybywają nowi. Podczas gdy fala włoskiej czy niemieckiej emigracji XX wieku zamknęły się w okolicy miliona a rzekomo gigantyczny napływ z Chin, mierzony w 2000 roku nie przekroczył zapewne 1 miliona 400 tysięcy.


W Ameryce zmagającej się z demonami przeszłości – rasizmem, wspomnieniem holocaustu Indian, niewolnictwa i Ku-Klux-Klanu te poglądy nie kojarzą się dobrze.
Jednak, moim zdaniem Samuel Huntington nie formułuje tych uwag w tonie kulturowej wyższości (kulturowego rasizmu – jak wyraził się Przemysław Wielgosz). Huntington nie daje bowiem nigdzie wyrazu przekonaniu o wyższości chrześcijańskiej, protestanckiej kultury anglojęzycznych osadników nad innymi kulturami. Powodem, dla którego broni (co przyznaje) amerykańskiej tożsamości w kształcie przedstawionym, jest po prostu przekonanie, że jest ona względnie wyraźna, historycznie uzasadniona a dokonująca się przemiana ma niekorzystne skutki i jest niekontrolowana.
Meksykanie przybywając nielegalnie pozostają poza kontrolą państwa, a to sprzyja przestępczości. Ich normy kulturowe i wzory postępowania (włącznie ze słynnym mańana) nie zgadzają się z normami otoczenia, hołdującego post-protestanckiej etyce pracy. Ponieważ zaś elity polityczne nie chcą lub nie umieją poradzić sobie ze zjawiskiem, więc ogół wyborców nieufnych wobec emigracji przestaje mieć także zaufanie wobec własnych polityków.


Gdzie, moim zdaniem, kończą się argumenty Samuela Huntingtona i zaczyna wyłącznie przemawiać wiara w niemożność pogodzenia emigracji z Meksyku z amerykańską tożsamością?
Wychodzi z błędnych przesłanek. Trudno powiedzieć bowiem, skąd powziął przekonanie, że Meksykanie asymilują się znacznie gorzej niż inni imigranci. Twierdzi, że nawet w trzecim pokoleniu nie mówią oni po angielsku. Jest to nieprawda. Al Camarillo, amerykański historyk latynoskiego pochodzenia wytknął to Huntingtonowi, przytaczając dane, z których wynika, że w trzecim pokoleniu wśród Meksykanów tylko 4% mówi w języku przodków![7]
Co dziwne też, krytykując niekontrolowaną imigrację z Meksyku, jako ulubiony przykład przytacza Florydę, która akurat jest zamieszkiwana przez uciekinierów z Kuby. Podobno, często faktycznie nie znają oni angielskiego i w swojej społeczności mogą funkcjonować, prowadzić biznes, urodzić się i umrzeć bez kontaktów ze światem anglojęzycznym.
Huntington daje też wyraz niechęci wobec tzw. modelu multi-kulti. On za taki uważa społeczeństwo, gdzie każdy wie z jakiej kultury pochodzi, pielęgnuje tę tradycję i język i nie przejmuje obyczajów sąsiadów. Twierdzi dalej, że ku temu modelowi zmierza sytuacja w Ameryce. Jednak nawet wstępna socjologiczna intuicja przeczy tej niezrozumiałej wierze, że ludzie faktycznie mogą żyć obok siebie nie mieszając kultur. Tak się nigdy nie działo, nie dzieje i nie będzie działo. Nawet w katolickiej i szlacheckiej oraz antysemickiej Polsce Żydzi zostawili wielki ślad w kulturze – co wyraża się w języku i zapożyczeniach a nawet tradycji, by na Boże Narodzenie robić… karpia po żydowsku!
W Ameryce, mimo historycznej segregacji rasowej i barier oddzielających niewolników od panów, dziś wedle badań genetycznych przeszło 90% procent białych Amerykanów ma geny typowe dla czarnej populacji afrykańskiej. Ludzie nie mieszają się? Naprawdę?


W dwóch sprawach moim zdaniem Huntington ma rację. Faktycznie anglosaskie korzenie cywilizacji amerykańskiej są niepodważalne i widać to właśnie w dominującej etyce pracy oraz sferze prawa i polityki. Faktycznie też, niekontrolowana imigracja przynosi wiele szkód. Jedną z nich jest także to, że przy braku kontroli, wszystkie głupie lub podłe sądy i uprzedzenia na temat imigracji zaczynają nabierać charakteru samospełniającej się przepowiedni.



[1]Przedrukowany w „Forum” 19.o7.2004
[2]Przedrukowany w „Forum” 29.10.2001
[3]”Polityka” 05.06.2004
[4]”Rzeczpospolita” 05-06.03.2005
[5] TVP Kultura 16 kwietnia 2007 – miałem przyjemność prowadzić rozmowę.
[6]”Foreign Affairs” Wrzesień/Październik 2004. Moje własne tłumaczenie.
[7]W rozmowie z Arturem Domosławskim. „Gazeta Wyborcza” 25.11.2006

Brak komentarzy: