6/07/2007

Zabić prezydenta George'a W. Busha







W piątek 8 czerwca Polskę odwiedzi prezydent USA George W. Bush i tego samego dnia widzowie kin zobaczą jego śmierć zainscenizowaną w filmie „Death of a President”, którego premiera wypada właśnie wtedy. Zbieg okoliczności zaiste niesmaczny oraz wymarzony (a może i zaplanowany) przez dystrybutora filmu.

Rzeczony film Brytyjczyka Gabriela Range’a po polsku został nazwany „Zabić prezydenta”[1]. Najpotężniejszy człowiek na Ziemi – bo tak lubią nazywać głowę swojego państwa Amerykanie – ginie 19 października 2007 zastrzelony przez snajpera w Chicago. Wszystko to opowiedziane jest w konwencji relacji telewizyjnej oraz filmu dokumentalnego, co skutecznie wzbudziło kontrowersje oraz oskarżenia o prowokację oraz możliwość inspirowania szaleńców, których świat i Ameryka są przecież pełne. Każdy prawie, gdy słyszy, że film przedstawia śmierć Georga Busha od razu zadaje pytanie, czy reżyser wyraził w ten sposób swoje życzenie oraz poglądy, i czy ten film jest etyczny.

Zadałem to pytanie Krzysztofowi Kłopotowskiemu, znanemu krytykowi filmowemu oraz Bartoszowi Węglarczykowi, publicyście „Gazety Wyborczej” [2]. Pan Kłopotowski trafnie zwrócił uwagę, że w odniesieniu do dzieła sztuki, to pytanie o etyczność nie wydaje się najważniejsze. Pamiętając zaś o tym, że sama postać prezydenta George’a W. Busha jest wybitnie kontrowersyjna, margines dopuszczalnych działań artystycznych go dotyczących automatycznie musi być większy.
Bartosz Węglarczyk uznał film za nieetyczny i na dowód tej oceny zaproponował następujący eksperyment intelektualno-etyczny. Wyobraźmy sobie, że tej samej manipulacji wizerunku, inscenizacji śmierci poddana będzie inna żyją osoba, autorytet taki jak papież, lub dowolny polityk, ale którego lubimy. Czy dalej uważalibyśmy, że takie działania artystyczne są dopuszczalne?

Jest wstępnie coś atrakcyjnego w takim stawianiu sprawy. To uproszczenie dylematów etycznych do problemu, który można streścić pytaniem – Czy chciałbyś to osobiście uczynić? Czy zgodziłbyś się, aby uczyniono to Tobie i Twoim bliskim? Obawiam się tylko, że powszechne wdrożenie tej reguły skutkowałoby zduszeniem publicznego dyskursu oraz swoistą autocenzurą, wykluczającą eksponowanie opinii rażąco odmiennych od tej dominującej. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że idee wspierające cały nasz dzisiejszy porządek społeczny (demokracja, religia, systemy wartości) w pewnym momencie historii były właśnie takimi rażąco odmiennymi opiniami, dziś społeczeństwo powinno być zainteresowane ożywianiem dialogu idei oraz jego stymulowaniem – także poprzez wystawianie na pomysły, zdawałoby się oburzające.
Choć należy tu zauważyć, że chętnych do prowokowania i oburzania jest dziś więcej niż kiedykolwiek przedtem w historii społeczeństw a sam Pan Węglarczyk jasno wyraził, że nie jest za jakąkolwiek cenzurą czy zakazywaniem tego filmu.

Krzysztof Kłopotowski twierdzi również, że artystom często udaje się wyraźniej niż naukowcom dostrzec niektóre cechy, trendy czy zjawiska. Przykładem wg. Kłopotowskiego może tu być Michael Moore, który rozszyfrował prawdziwą naturę Paula Wolfowizta, dziś bohatera afery seksualnej, pokazując w filmie „Fahrenheit 9/11”, jak ten wulgarnie i obleśnie spluwa na grzebień, by potem się uczesać. Krzysztof Kłopotowski nie chciał jednak zdradzić, co takiego odkrywczego udało się zauważyć Range’owi w swoim filmie. Możemy się tylko domyślać, że jest to jakaś prawda nieprzyjemna dla George’a W. Busha, której w myśl zasad gościnności nie wypada zauważać. Szkoda. Może kiedyś uda mi się namówić Pana Kłopotowskiego do wyjawienia tej prawdy.

Czy kolejni prezydenci USA również będą bohaterami coraz bardziej kontrowersyjnych filmów? A może to tylko specyfika tej prezydentury, która rozpaliła emocje, jakich Ameryka nie przeżywała od czasów Reagana?
Z pewnością puszka Pandory została otwarta już dawno temu i kolejni filmowcy szukając rozgłosu będą chcieli sięgnąć po jeszcze bardziej kontrowersyjne chwyty – rozmówcy w studiu zgodzili się, że należy oczekiwać choćby paradokumentalnych wizji prezydenta gwałciciela czy złodzieja. Wiele jednak zależy po prostu od tego KTO zostanie tym następnym prezydentem. Hillary Clinton – wróg publiczny numer jeden dla wielu środowisk z pewnością prędko doczeka się bardzo nieprzyjemnych filmów na swój temat.

„Zabić prezydenta” jest filmem z dobrze zbudowanym napięciem i wciągającym, mimo schematyzmu postaci oraz braku autentycznie hipnotyzującej gry aktorskiej,. Kolejni podejrzani o zabójstwo prezydenta Busha, to postacie jakby wycięte z galerii sztampowych świrów czy zabójców z kina amerykańskiego. Poprzez fakt nawiązania w formie do telewizyjnych relacji i przekazów, „Zabić prezydenta” jest też komentarzem do dzisiejszej rzeczywistości zdominowanej oraz zafałszowanej przez media. Przypomina się w tym momencie od razu głośny film „Fakty i akty” (1997), w którym ten temat był potraktowany z prawdziwą brawurą, ale w tonie komediowym.

Pamiętając o tym, że praktycznie wszystkie media dały się bezwolnie prowadzić administracji amerykańskiej przy okazji wojny w Iraku, i nikt nie zadał trudnych a oczywistych pytań – co dalej i jak to osiągnąć – można też od razu zapytać, czy naprawdę istnieje taka wielka różnica między rzeczywistością tworzoną przez media i takimi manipulacjami jak ta, w wykonaniu Gabriela Range’a.





[1] Tytuł przetłumaczony z angielskiego powinien brzmieć „Śmierć prezydenta” ale dystrybutor zapewne chciał uniknąć tej formy, bo przecież właśnie tak nazywa się słynny film Jerzego Kawalerowicza opowiadający o zabójstwie Narutowicza.
[2] Obydwaj panowie byli moim gośćmi w programie „Rozmowy Studia Kultura”. TVP Kultura 08.06.2007.

Brak komentarzy: