
W kinach film „28 tygodni później”. Horror z ambicjami, będący próbą połączenia diagnozy społecznej z klasyką, zwaną z angielska „gore”[1]. To także kontynuacja filmu sprzed pięciu lat, który miał łudząco podobny tytuł „28 dni później”. Tamten w sympatyczny sposób nie szafował efektami specjalnymi, budując nastrój grozy i przygnębienia poprzez ukazanie tego, jak kruchy może okazać się porządek społeczny oraz wszelkie normy - dziś uważane za niewzruszone. Czy tym razem udało powtórzyć się sukces?
Scenariusz obydwu części oparty został na dwóch motywach porządnie wyświechtanych we współczesnym kinie. To z jednej strony zabójcza epidemia, z którą walczy dzielne społeczeństwo a z drugiej zmartwychwstałe trupy, czyli „zombie”. Stopień wyświechtania pomysłu na film uzmysławia efekt prostego zabiegu wstukania słowa „virus” do wyszukiwarki tematycznej na portalu www.imdb.com. Wynik? 540 filmów, a z pewnością nie są to wszystkie!
Również i sama wirusowo-trupia mieszanka nie jest nowością, bo pomijając kultowego w środowisku miłośników kiczu „Reanimatora” (1985), to już we wcześniejszej serii filmów o żywych trupach autorstwa G. Romero towarzyszyło założenie, że plaga „zombiaków” rozprzestrzenia się właśnie dzięki tajemniczemu wirusowi. Jak widać pomysł, który legł u podstaw „28 tygodni później” jest równie świeży niczym oddech zombie[2]. Ale wbrew pozorom, to od razu nie przekreśla filmu, bo sięgając nawet po tak klasyczne schematy twórcy mogą je zrealizować na różne sposoby, czasem wnosząc nową jakość.
To możliwe m.in. dzięki aktualizacji efektów specjalnych oraz ożywieniu portretów psychologicznych bohaterów. Dobrym tego przykładem jest na przykład ostatnia wersja „King Konga” (2005) w reż. Petera Jacksona czy „Świt żywych trupów” (2004) wspomnianego wyżej George’a Romero. Osobistą i oryginalną interpretację klasyki można też zbudować poprzez nowatorskie rozłożenie akcentów opowieści, przez co na pierwszy plan zostaną wypchnięte wątki wcześniej pomijane. Tak zrobił M. Scorsese realizując kolejną wersję filmu „Przylądek strachu” (1991).
Niestety film „28 tygodni później” ani nie próbuje powiedzieć nic nowego, ani skuteczniej przestraszyć niż jego poprzednicy. Otrzymujemy dobrze znane i niezbyt ciekawe obrazy oszalałego, zakażonego tłumu żądnego rozszarpać garstkę ocalałych. Film na dodatek nie tylko nudzi, ale miejscami też śmieszy i zdumiewa. Na uśmiech lekceważenia zasługuje na przykład niezdarność całej drużyny amerykańskich żołnierzy, którzy mimo broni palnej padają ofiarą jednego, niespecjalnie szybkiego krwiożerczego chudzielca atakującego laboratorium badawcze. Podobnie też trudno zrozumieć, dlaczego w momencie wybuchu epidemii morderczego szaleństwa dzielny generał amerykański każe zamknąć wszystkich cywilów w hali gimnastycznej, a następnie gasi światło żeby siedzieli w ciemności. W takich warunkach nawet zwykłe przeziębienie urosłoby do rangi wielkiego problemu a ewentualna panika w mroku z pewnością nie poprawi szans na uratowanie populacji. Zresztą zachowanie amerykańskich sił ekspedycyjnych w tym filmie przerasta głupotą nawet świetnie znane z horrorów sytuacje, gdy ktoś z bohaterów bez latarki schodzi do piwnicy lub idzie w krzaki, żeby sprawdzić dziwne hałasy.
Porażkę twórców „28 tygodni później” dobitniej uzmysławia także sukces innego dzieła. „Ludzkie dzieci” (2006) Alfonso Cuarona to także opowieść o epidemii, która może wymazać ludzkość z powierzchni planety, choć w bardziej subtelny sposób. Wirus bezpłodności sprawił, że nie rodzą się żadne dzieci a rozhisteryzowane społeczeństwa w myśl idei „nie ma przyszłości” obracają się powoli w gruzy, bo uzbrojona po zęby policja nie daje rady postawić tamy temu chaosowi. Podobieństw między filmami jest więcej, bo obydwa zrealizowane zostały w brytyjskich plenerach, z brytyjskimi aktorami, prezentując świat w przygaszonych barwach a ojczystym językiem obydwu reżyserów jest język hiszpański. Z tym, że Alfonso Cuaron pochodzi z Meksyku a Juan Carlos Fresnadillo, autor scenariusza i reżyser „28 tygodni później” z Hiszpanii. Ale jeśli chodzi o rangę dzieła, to Cuaron stworzył symboliczną przejmującą opowieść a Fresnadillo kliszę (może nawet kliszę kliszy).
Każdy twórca horrorów marzy o tym, aby jego film zarażał widza wirusem strachu. Wirusem, który powoduje, że odwracamy się z ciarkami na plecach na niespodziewany hałas a w obcych ludziach na ulicy widzimy czające się zagrożenie. Jednak obejrzane przez nas filmy grozy działają niczym szczepionka na emocje, skutecznie uniemożliwiając przestraszenie nas w ten sam sposób. I to jeden ważniejszych powodów, dla których film „28 tygodni później” nie może porządnie poruszyć widza, mimo niezwykle realistycznie pokazanych scen masakry, dokonywanej przez zakażonych zombie.
Za dwadzieścia osiem tygodni, czyli niecałe pół roku, ten film odejdzie w całkowite zapomnienie. I słusznie.
[1] Filmy „gore” epatują scenami schematycznej przemocy zadawanej w krwawy, widowiskowy sposób, mający wywołać u widza uczucie obrzydzenia. Masakra siekierą, piłą mechaniczną, strzał z dubeltówki prosto w głowę etc.
[2] Znawcy tematu zauważą, że przeważnie zombie nie oddycha. Jednak gdyby oddychał, to zapewne jego oddech nie byłby świeży i o to chodzi!
LINKI:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz