1/14/2008

"Strach" Jana Tomasza Grossa


Po przeczytaniu tej książki odczuwam fizyczny ból. Boli mnie świadomość okrucieństw, które nie tak dawno dokonały się na tej ziemi. Boli mnie też powszechny w publicznej debacie brak chęci głębszego zrozumienia sensu „Strachu”. Dodajmy, sensu chyba nieznanego również samemu autorowi omawianej publikacji. Jaki to sens?
Nawet jeśli nie otrzymujemy rzetelnej pracy naukowej (co sugeruje już sama forma eseju), to książki nie warto zbywać czy lekceważyć, bo jest zapisem stanu świadomości innego człowieka i tego, jaki ślad zostawiła w nim głęboka tragedia.

Polacy po wojnie stali się dzikimi, krwiożerczymi antysemitami, urządzającymi pogromy oraz na rozliczne sposoby powszechnie dyskryminującymi ocalałych Żydów. Ten pogląd zawarty explicite w książce „Strach”, ale i metody jego konstruowania szeroko są kwestionowane w polskiej debacie publicznej. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, że wartość tego stanowiska przy całym uznaniu jego subiektywizmu, może polegać na tym, że jest szczerym, smutnym i chyba dokładnym obrazem tego, jak niektórzy Żydzi związani z Polską czuli i czują się, gdy myślą o tym kraju.

Oczywiście, J.T. Gross miał większe ambicje niż takie, by dać upust swojemu własnemu żalowi i uzmysłowić czytelnikom w Polsce, co naprawdę czuli Żydzi po II wojnie wracając do swoich domów. Co czuli? Tytułowy strach i to jego świadectwem jest książka.

Gross nie oferuje czytelnikowi wyrafinowanego modelu historyczno-społecznego, który precyzyjnie pomógłby odpowiedzieć na pytanie, czy to czasy były takie straszne, czy też straszni ludzie uczynili te czasy nieznośnie okrutnymi. Ale to pytanie będące osią, moim zdaniem, najbardziej interesującego sporu na temat tej książki, nie jest pytaniem z gruntu naukowym i nie da się na nie ostatecznie odpowiedzieć.
Głośną próbą jednoznacznego rozstrzygnięcia podobnego dylematu, ale w odniesieniu do historii Niemiec była książka D.J. Goldhagena „Zwyczajni Niemcy i Holokaust”. Doszedł on do wniosku, że to powszechny w społeczeństwie niemieckim antysemityzm był główną siłą sprawczą Zagłady (nie zaś sam nazizm), ale porównując z Grossem, swoje wnioski konstruował na podstawie bardziej dogłębnych badań – ich częścią była na przykład imponująca analiza niemieckiej prasy codziennej początku XX wieku. Pewnie między innymi dlatego prof. Finkelstein (krytyk obydwu badaczy) J.T. Grossa nazywa „Goldhagenem dla początkujących".

Także inni historycy, jak Paweł Machcewicz czy Piotr Gontarczyk, znawcy tych powojennych lat podważają tezy „Strachu”. Ich zdaniem nie zauważa on ani kontekstu przemocy wobec Żydów, ani też autor nie pracował rzetelnie formułując swoje kontrowersyjne wnioski. Jednak przeciętnego czytelnika nie będą obchodzić spory profesjonalnych historyków. Najbardziej poruszają cytowane relacje świadków:

- To na przykład żona opisująca zabójstwo męża, wywleczonego przez uzbrojonych ludzi z pociągu w październiku 1946 roku, przy aplauzie pasażerów (str.55). Napastnicy krzyczeli heraus, heraus aussteigen! W uszach ofiar, te komendy wyuczone od hitlerowskich katów, pozostają jako najważniejsza wiadomość, tłumacząca przyczynę tragedii.

- Szokuje także opowieść rannej w pogromie krakowskim, która opisała jak jeszcze w szpitalu dalej bito i poniżano rannych Żydów. „To skandal, żeby Polak nie miał odwagi cywilnej uderzyć bezbronnego człowieka.” – mówi ironicznie jeden z napastników, polski kolejarz (str.131).

- Oburzają relacje takich bohaterek jak Antonina Wyrzykowska, która uratowała siedmioro Żydów z okolic Jedwabnego. Została za to skatowana przez miejscową partyzantkę a rodzina Wyrzykowskich musiała uciekać z rodzinnych stron (str.17).

- Wrażenie robi też cytat z artykułu Jana Kotta, który w 1946 roku, w Kuźnicy opisał traumę żydowskich sierot, wywiezionych z Polski do Francji. Dzieci nie chciały zasypiać przy szerokich oknach, bojąc się ostrzału. Francuski wychowawca wpatrując się w oczy dziennikarza z naciskiem dodaje, że to nie wspomnienia wojenne, ale z ostatniego roku (str.122).

Te oraz inne relacje z pewnością prowokują emocje, ale autor zbyt łatwo rezygnuje z próby pobudzenia również i intelektu swoich czytelników. Bo choć przechodzą ciarki na myśl o wspomnianych gwałtach oraz cierpieniach niewinnych, to cisną się na ustach pytania w ogóle nie zauważone przez Grossa!
Na przykład, czy męża pani Lieberfreundowej w pociągu nie zaatakowali zwykli bandyci, którzy po prostu wybrali najłatwiejszą ofiarę? A pasażerowie, może ze strachu kibicowali bandziorom? Łatwo to sobie wyobrazić. W pamięci ofiary, zrozpaczonej żony szukającej wyjaśnienia tragedii pozostają jednak antysemickie obelgi. Przed czytelnikiem stoi zaś niewykonalne zadanie rozstrzygnięcia, czemu zabili i czy aby na pewno rozstrzygająco ważne były wrzaski naśladujące niemieckie komendy. Podobne pytania można stawiać w innych, choć wcale nie wszystkich przypadkach.

Jeśli jesteśmy już przy wątpliwościach, które rodzą się u czytelnika, to koniecznie trzeba wspomnieć o szacunkowej liczbie ofiar tego ponurego czasu. Gross wyraźnie stwierdza, że Polska w zaraz po II Wojnie Światowej była jedynym krajem Europy, gdzie Żydzi w dalszym ciągu byli zabijani i prześladowani. Ale ilu ich zginęło, tego nie wiemy jednak dokładnie, bo sam autor przedstawia liczby od 500 do 2500 - zależnie od badań (str. 57). Dalej w książce pada także ogólnikowe stwierdzenie o „tysiącach ofiar” „zbiorowych mordów” (str.118). Oczywiście te niejasności nie oznaczają, że nie zginął nikt i problemu nie ma. To raczej sygnał, na jak grząskim gruncie porusza się autor, który powiedzmy jasno, powinien był swoich czytelników rzetelnie poinformować o ewentualnych problemach interpretacyjnych i metodologicznych.

Poruszając problem zaboru mienia żydowskiego Gross nie próbuje w żaden sposób odnieść się do sytuacji w całym kraju. Wystarcza mu wyjaśnienie, że Polacy zajmowali pożydowskie domy z powodu antysemityzmu a powracającym niedobitkom żydowskim okazywali wrogość też tylko z tego powodu. Skutkiem tej wrogości aż 200 tys. Żydów wolało niepewną przyszłość w obozach dla bezpaństwowców, gdzieś w Niemczech (na ziemi katów), niż pozostanie w rodzinnych stronach.
A przecież nie usprawiedliwiając w żaden sposób grabieży ten rodzaj zachowań można jednak tłumaczyć inaczej. Wszak w obliczu powszechnego zubożenia i zniszczenia wszelkiej substancji, majątek obywateli pochodzenia żydowskiego był po prostu najłatwiejszy do rozgrabienia. Właścicieli nie było i może ten fakt należy uznać za kluczowy? Polacy Polaków w takich sytuacjach również grabili, choć faktycznie w tych przypadkach ofiarom łatwiej było egzekwować sprawiedliwość.

Jak jednak czuli się Żydzi wracając i zastając domy zajęte, gdy nowi gospodarze bronili za wszelką cenę zdobyczy? Czy mogli dostrzec cały kontekst? Czy ich dzieci i wnuki kiedykolwiek mogą zrozumieć jego złożoność?
Gdyby spotkało to moją rodzinę, nie zrozumiałbym tego zapewne. Czułbym to, co czuje Gross.

Nie jest łatwo szukać odpowiedzi na te trudne pytania wynikające z lektury „Strachu”. Najtrudniej szukać tej odpowiedzi samym ofiarom i ich potomkom, ludziom dziedziczącym traumę. Czy polska publiczność do tez Grossa podejdzie ze zrozumieniem tego faktu? Nie.
Nasza historia przeważnie służyła „pokrzepieniu serc”. Dzięki temu przetrwaliśmy 123 lata zaborów i oparliśmy zaplanowanym procesom wynaradawiania. Ale chyba także z tego powodu, wszyscy dzisiaj w Polsce zastanawiają się jak bardzo pomylił się Gross, a nie nad tym, gdzie mimo wszystko miał rację.
Także historia antysemityzmu w Polsce nie jest popularną dziedziną badań. Kiedyś nie można go było badać. Potem nie każdy chciał. A warto wiedzieć, że w takim Lwowie na przykład, pogromy zwane także tumultami odbyły się m.in. w 1572, 1592, 1613, 1618, 1638, 1664, 1718. Żydzi chcąc uniknąć napaści poczęli od 1611 opłacać się rektorowi kolegium jezuickiego. Nie pomogło to jednak znacznie i młodzież tam pobierająca nauki nie dała się powstrzymać przed kolejnymi napaściami. W 1664 doszło do największego pogromu i zginęło 129 osób, spalono trzy synagogi oraz zniszczono wiele budynków („Kryminalny świat starego Lwowa” A.Kozyckyj, S. Bilostockyj, wyd. Bellona, Warszawa 2006).

Wreszcie też na empatię wielu w naszym kraju Gross nie może liczyć, skoro wytrwale atakuje Kościół rzymskokatolicki. Wielokrotnie wypomina mordercom ich katolicyzm czy nawet sugeruje religijny fanatyzm. To uproszczenia zapewne w części przypadków słuszne, ale nietrafnie i stereotypowo tłumaczące całość zjawiska. Kontrowersje już wzbudza także fragment ze strony 136, gdzie powołując się na publikację „Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały”, pod red. S.Meduckiego i Z.Wrony (Kielce 1992) autor w bardzo nieprzychylnym świetle stawia Stefana Wyszyńskiego, późniejszego kardynała 1000-lecia. Aż trudno uwierzyć, żeby tak wysoki dostojnik kościoła mógł faktycznie hołdować poglądom na miarę dzikiej tłuszczy, przekonanej o tym, że Żydzi potrzebują krwi dziecięcej na macę.

To oczywiście nie wszystkie przyczyny, dla których z Grossem spieramy się chętniej, niż go słuchamy. Nie wchodząc w długie rozważania na ten temat dodajmy tylko jeszcze jeden argument – słabą powszechną znajomość prawdziwej powojennej historii Polski. Słowo „prawdziwa” jest kluczowe.
Władza komunistyczna nigdy nie była zainteresowana obnażeniem skali chaosu, w jakim znalazł się kraj zaraz po wojnie. Przecież wszelkie badania na ten temat musiałyby także ujawnić, jakimi metodami był budowany porządek i co to był za „porządek”! Programy nauczania historii nie koncentrowały się więc na tym aspekcie naszych dziejów najnowszych. Stąd nie zdajemy sobie sprawy, do jakiego stopnia lasy pełne były rozmaitych uzbrojonych band, z których spora część dokonując rekwizycji czy zwykłych napadów twierdziła, że reprezentuje podziemie. Prawdziwe zaś podziemie w obliczu potężnego komunistycznego wroga także sięgało po niezwykle radykalne środki. Wspomina o tym P. Gontarczyk w głośnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, ale i na przykład T.Snyder książce „Rekonstrukcja narodów…” (wyd.Pogranicze 2007). Gross mimochodem przypomina te realia roku ’45 czy ’46. Choć w tych momentach przeczy sam sobie, bo wyłącznie antysemityzmem nie da się przecież wytłumaczyć, dlaczego setki hien cmentarnych rozkopały teren obozu koncentracyjnego w Treblince i bez żadnego poważania dla szczątków ludzkich oraz bez obrzydzenia dla niebywałego odoru trupiego, wytrwale szukały złota i brylantów. Cytowana relacja (str.90) wspomina również o krzykach męczonej kobiety, którą bandyci przypiekali ogniem, żeby oddała im kosztowności.

Takie świadectwa każą zastanowić nad ogólnym, powszechnym i niebywałym zdziczeniem Polaków w tamtym czasie.
Czy mogło ono w niebywały sposób ułatwić agresję wobec Żydów? Tak, to jasne. Ale też, czy takie postawienie sprawy poprawia nam samopoczucie i jest przyjemniejsze od zarzutu o wyłącznie antysemityzm?

„…Polacy muszą sobie sami opowiedzieć historię prześladowania Żydów w Polsce w taki sposób, żeby ofiara mogła w tej narracji rozpoznać obraz własnego losu.”
To ostatnie słowa „Strachu”. Można je rozumieć na parę sposobów. Historyka Piotra Gontarczyka oburzyły, bo odczytał je jako wezwanie do absolutnego podporządkowania prawdy historycznej subiektywnej wizji cierpienia żydowskiego. Takie postawienie sprawy faktycznie byłoby i naiwne, i nie trafne metodologicznie.
Ale może za tymi słowami kryje się po prostu głęboka wiara autora, że porozumienie zawsze jest możliwe? Wielu w taką interpretację słów Grossa nie uwierzy, bo pomijając niewygodne fakty oraz dokonując zbyt jednostronnego wyboru zdań i relacji, nie zaoferował przekonującego obrazu epoki ale subiektywny i poruszający zapis żydowskiej rozpaczy.



LINKI:
- Artykuł P.Gontarczyka w "Rzeczpospolitej"
- Psychologiczna analiza postaw opisanych przez Grossa, zamieszczona na blogu malinyioskary.salon24.pl
- Polemika z tezami Piotra Gontarczyka zamieszczona na blogu galopujacymajor.salon24.pl
- Polemiki z tezami Grossa na stronie www.naszawitryna.pl (1 i 2)
- Polemika prof.N.Finkelsteina na stronie autora.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Na pewno zgodzić się trzeba że książka prowokuje emocje i nie jest obiektywnym opracowaniem naukowym. Jednak ciężko zaprzeczyć istnieniu mocno zakorzenionego antysemityzmu w naszym kraju. Sam jako dziecko powtarzałem dowcipy o Żydach w obozie koncentracyjnym których nie wymyślałem tylko powtarzałem za starszymi. Obecność takich postaci jak Giertych i Wierzejski w naszej polityce mówi sama za siebie.

Mój komentarz jest krótki: nie było dyskusji ani nawet szerszej wiedzy na temat wydarzeń opisanych w "Strachu" więc po prostu lepszy Gross niż nikt. Teraz liczę na poważne opracowania obiektywnych badaczy a wtedy ofiary i ich rodziny dostaną to na co zasługą czyli pamięć i współczucie.

Pozdrawiam
Kazimierz Janeczko

bibliofil pisze...

Dzięki za recenzję książki i dyskusji wokół jej przyjęcia w Polsce.

Bardzo mną wstrząsnęły opisy powojennych zachowań antysemickich i cytaty w tym duchu, szczególnie te z wypowiedzi biskupów, policjantów, wojskowych, bo dotyczyły elit społeczeństwa polskiego i jeszcze rani ta cholerna znieczulica na śmierć polskich Żydów lub żydowskich Polaków, po prostu na śmierć innych ludzi oraz wychwalanie dzieł Hitlera w Polsce...
Czuję się obco wśród tego wszystkiego i tych, którzy dalej powtarzają te paskudne antysemicki bzdury. Ogromnie brakuje mi tego żydowskiego świata, który skończył się wraz z wybuchem II WŚ.

Zapraszam do lektury moich wpisów na bibliofilpostmortem.wordpress.com